To legenda indiańska opowiadana przez Seneków, w której poruszony jest motyw kazirodztwa oraz tak zwanego rozszczepienia, czyli przekonania, że w danym człowieku żyje więcej niż jedna dusza.
W samotnie stojącej leśnej chatce od lat żyli wspólnie brat i siostra. Obaj byli już dojrzali, ale żadne nie założyło rodziny. Nie mieli też przyjaciół, rzadko ktoś ich odwiedzał, byli zdani tylko na siebie. Mężczyzna, który miał pół wlosów czerwonych i pół czarnych, chodził na polowania, kobieta zajmowała się domem.
Pewnego dnia brat udał się na polowanie. Niedługo po tym, jak wyruszył siostra zauważyła, że zbliża się do chaty. Zaczął się do niej zalecać jako kochanek, co nie spodobało się Indiance. Wyrwała się z uścisku brata i zwymyślała go, a następnie schowała się na tyłach domu. Brat wrócił do lasu. Gdy po kilku dniach wrócił do domu zastał złą siostrę. Gdy mu odpowiedziała dlaczego z nim nie rozmawia, on wytlumaczył jej, że to musiał być ktoś inny, gdyż ostatnie dni był na polowaniu i dopiero teraz powrócił do domu. Kobieta nie uwierzyła mu jednak.
Jakiś czas później Indianin znów wyruszuł na polowanie i powiedział, że nie będzie go przez trzy dni. Jednak już po kilku godzinach wrócił do domu i zalecał się do swojej siostry, która podczas wyrywania się z jego uścisku podrapała dotkliwie jego twarz. Mężczyzna wrócił do lasu, a po kilku dniach zjawił się ze zdobyczą tłumacząc rany na twarzy jako skutek przedzierania sie przez cierniste krzaki. Siostra nie chciała rozmawiać ze swym bratem, który uytrzymywał, że po raz kolejny odwiedził ją jego sobowtór. Indianka jednak nie wierzyła w nic, co jej brat mówił.
Gdy Indianin ponownie wybrał się na polowanie, kobieta przygotowała się na przybycie niechcianego gościa i gdy tylko ten pojawił się w drzwiach, rozdarła mu koszulę i wylała na niego gorący niedźwiedzi tłuszcz. Brat po powrocie do domu miał rozdartą koszulę i poparzony tors, jednak również na to miał wytłumaczenie – twierdził, iż poparzył się przy ognisku, a koszulę rozdarły mu gałęzie drzew.
Indianka nie wierzyła w żadne z wyjaśnień, więc mężczyzna obiecał, że przyprowadzi jej prześladowcę i go zabije. Ostrzegł ją jednak, że kiedy to uczyni, skończą się dla nich szczęśliwe czasy. Po pewnym czasie wrócił do domu ze swym sobowtórem i wycelował broń w serce mężczyzny, a gdy wystrzelił, u stóp Indianki padli martwi obaj.
W tej legendzie obaj mężczyźni są tą samą osobą, więc jeśli coś zdarzy się jednemu, to samo dzieje się z drugim z braci. Indianin podjął decyzję o zabiciu swojego ‘alter ego’ wiedząc, że sam też zginie.
Poniżej chmur żyje Matka Ziemia, od której pochodzi Woda Życia, która swą piersią karmi rośliny, zwierzęta i ludzi. Beneath the clouds lives the Earth-Mother from whom is derived the Water of Life, who at her bosom feeds plants, animals and human.
2011/12/29
2011/12/23
Jak bezlitosna gwiazda porwała Indianina po zmroku
Indianie wierzyli, że w niebie są potężne duchy – nie tylko dumne i nieczułe, ale i mściwe, dlatego należało być bardzo czujnym, aby ich nie urazić. Czasem schodziły na ziemię i porywały Indian lub się im psociły. Jedną z legend przekazywanych z pokolenia na pokolenie jest legenda o chłopcu z plemienia Tsimshian porwanym przez mężczyznę-gwiazdę.
2011/12/18
Latający z orłami
Jest to historia o chłopcu z plemienia Navaho o imieniu Ten, Który Sięga.
Myśliwi z plemienia Navaho udali się na polowanie. Nie znaleźli ziwerzyny, ale na zboczu Standing Rock odkryli wielkie orle gniazdo z dwoma pisklętami w środku. Gniazdo było położone w niedostępnym dla nich miejscu. Wrócili więc do wioski i znaleźli chudego chłopca, któremu obiecali posiłek w zamian za to, że pomoże wykraść pisklęta z gniazda. Kiedy chłopiec siedział w koszyku spuszczanym na linie, zawiał silny wiatr. Szum wiatru zdradził młodemu Indianinowi złe zamiary mężczyzn i przekazał mu, aby im nie wierzył. Kiedy Ten, Który Sięga mógł już dosięgnąć gniazda nie wyrzucił z niego piskląt, tylko wskoczył pomiędzy nie i odepchnął koszyk wiszący na linie.
Przez kilka dni mężczyźni próbowali zmusić chłopca do wyrzucenia małych orłów z gniazda, jednak nie udało im się tego uzyskać ani prośbami ani groźbami. W końcu zostawili chłopca na pewną śmierć w gnieździe,z którego nie było ucieczki. Tego dnia o zmierzchu wróciły do gniazda dorosłe orły. Oprócz piskląt w gnieździe leżał półżywy z przerażenia i głodu indiański chłopiec. Nakarmiły więc Indianina kukurydzą i nadały mu imię Wódz Orłów na Niebie.
Myśliwi z plemienia Navaho udali się na polowanie. Nie znaleźli ziwerzyny, ale na zboczu Standing Rock odkryli wielkie orle gniazdo z dwoma pisklętami w środku. Gniazdo było położone w niedostępnym dla nich miejscu. Wrócili więc do wioski i znaleźli chudego chłopca, któremu obiecali posiłek w zamian za to, że pomoże wykraść pisklęta z gniazda. Kiedy chłopiec siedział w koszyku spuszczanym na linie, zawiał silny wiatr. Szum wiatru zdradził młodemu Indianinowi złe zamiary mężczyzn i przekazał mu, aby im nie wierzył. Kiedy Ten, Który Sięga mógł już dosięgnąć gniazda nie wyrzucił z niego piskląt, tylko wskoczył pomiędzy nie i odepchnął koszyk wiszący na linie.
Przez kilka dni mężczyźni próbowali zmusić chłopca do wyrzucenia małych orłów z gniazda, jednak nie udało im się tego uzyskać ani prośbami ani groźbami. W końcu zostawili chłopca na pewną śmierć w gnieździe,z którego nie było ucieczki. Tego dnia o zmierzchu wróciły do gniazda dorosłe orły. Oprócz piskląt w gnieździe leżał półżywy z przerażenia i głodu indiański chłopiec. Nakarmiły więc Indianina kukurydzą i nadały mu imię Wódz Orłów na Niebie.
2011/12/13
Tańczący z jeleniami
Pewna Indianka z plemienia Zuni należącego do Indian Pueblo wyplatała koszyki w dolnych piętrach izby na zboczu gór, która zaszła w ciążę za sprawą promieni słonecznych, które ją oświetlały podczas pracy przy wyplataniu koszyków. Zaczęła rodzić nad rzeką, gdy akurat prała bieliznę. Urodziła chłopca, którego schowała w dołku przy rzece i przykryła liśćmi, a sama wróciła do wioski.
Wieczorem nad rzekę przyszła rodzina jeleni. Matka z dwojgiem młodych pili wodę, kiedy uslyszeli płacz dziecka. Łania przygarnęła chłopca jak swoje dziecko i wspólnie z dziećmi poili je wodą,a w nocy ogrzewali swoimi ciałkami, aby nie wymarzło. Chłopiec rósł szybko, ale nie miał ubrań, więc łania udała się do wioski duchów przodków, kachin, które obdarowały chłopca dużą ilością odzieży i pięknych ozdób.
Jelenia rodzina żyła miło, a chłopiec w mokasynach i białej szacie biegał razem z jelonkami po trawie, dzwoniąc dzwoneczkami przywiązanymi do kostek. Pewnego dnia w okolicach góry zjawili się myśliwi, a wśród nich wuj Indianina. Łania udała się wraz z chłopcem na rozmowę o jego przeszłości. Opowiedziała mu historię jego narodzin i uprzedziła, że podczas polowania ona i jego bracia mogą zostać zabili przez polujących na nich Indian.
Dokładnie tak się stało – zarówno łania jak i jelonki zostały zabite, a chłopca zabrał wuj. Kiedy przyjechali do wioski chłopiec został oddany w ręce szamana. Krótko przed przyjazdem młodego Indianimi szaman czuł, że zbliża się ktoś ważny, dlatego rozsypał mąkę kukurydzianą na dachu swego domu. Chłopiec przywitał szamana, na końcu nazywając go dziadkiem. Ten jednak odebrał to jako aluzję do swojego starczego wieku i siwych włosów, które pokrywały mu ramiona. Gdy jednak żona szamana nazwana została babcią, a jego córka – matką, zrozumieli, co chłopiec ma na myśli. Wtedy on opowiedział wszystkim historię swoich narodzin. Matka chłopca zostala ukarana za swój haniebny czyn, a łania otrzymała w podziękowaniu liczne ozdoby z turkusów.
Przez kolejne trzy dni chłopiec krzątał się po okolicy, poznając też życie w wiosce plemiennej. Czwartego dnia matka poprosiła go, by znalazł dla niej liście juki. Chłopiec powędrował więc do pobliskiego lasu na Wielkiej Górze w poszukiwaniu rośliny. Kiedy próbował ją wyrwać z ziemi, ostry liść wbił się w ciało chłopca prosto w serce.
Wieczorem nad rzekę przyszła rodzina jeleni. Matka z dwojgiem młodych pili wodę, kiedy uslyszeli płacz dziecka. Łania przygarnęła chłopca jak swoje dziecko i wspólnie z dziećmi poili je wodą,a w nocy ogrzewali swoimi ciałkami, aby nie wymarzło. Chłopiec rósł szybko, ale nie miał ubrań, więc łania udała się do wioski duchów przodków, kachin, które obdarowały chłopca dużą ilością odzieży i pięknych ozdób.
Jelenia rodzina żyła miło, a chłopiec w mokasynach i białej szacie biegał razem z jelonkami po trawie, dzwoniąc dzwoneczkami przywiązanymi do kostek. Pewnego dnia w okolicach góry zjawili się myśliwi, a wśród nich wuj Indianina. Łania udała się wraz z chłopcem na rozmowę o jego przeszłości. Opowiedziała mu historię jego narodzin i uprzedziła, że podczas polowania ona i jego bracia mogą zostać zabili przez polujących na nich Indian.
Dokładnie tak się stało – zarówno łania jak i jelonki zostały zabite, a chłopca zabrał wuj. Kiedy przyjechali do wioski chłopiec został oddany w ręce szamana. Krótko przed przyjazdem młodego Indianimi szaman czuł, że zbliża się ktoś ważny, dlatego rozsypał mąkę kukurydzianą na dachu swego domu. Chłopiec przywitał szamana, na końcu nazywając go dziadkiem. Ten jednak odebrał to jako aluzję do swojego starczego wieku i siwych włosów, które pokrywały mu ramiona. Gdy jednak żona szamana nazwana została babcią, a jego córka – matką, zrozumieli, co chłopiec ma na myśli. Wtedy on opowiedział wszystkim historię swoich narodzin. Matka chłopca zostala ukarana za swój haniebny czyn, a łania otrzymała w podziękowaniu liczne ozdoby z turkusów.
Przez kolejne trzy dni chłopiec krzątał się po okolicy, poznając też życie w wiosce plemiennej. Czwartego dnia matka poprosiła go, by znalazł dla niej liście juki. Chłopiec powędrował więc do pobliskiego lasu na Wielkiej Górze w poszukiwaniu rośliny. Kiedy próbował ją wyrwać z ziemi, ostry liść wbił się w ciało chłopca prosto w serce.
2011/12/07
Braterstwo ludzi i zwierząt
Między czlowiekiem i zwierzęciem zawsze była więź. Owszem, Indianie zabijali i jedli zwierzęta – bizony czy karibu, ale za każdym razem przed polowaniem i tuż po nim, a także podczas posiłków odprawiali dziękczynne modły do dusz zabitych zwierząt. W mitologii każdego plemienia znaleźć można powiązania między ludźmi a zwierzętami. Istnieje wiele świętych opowieści o braterstwie człowieka i zwierzęcia. W kilku kolejnych historiach przedstawię przekazywane z ust do ust legendy o życiu człowieka wśród zwierząt.
2011/12/04
Luther Standing Bear - about Lakota existence
Children were taught that true politeness was to be defined in actions rather than in words. They were never allowed to pass between the fire and the older person or a visitor, to speak while others were speaking, or to make fun of a crippled or disfigured person. If a child thoughtlessly tried to do so, a parent, in a quiet voice, immediately set him right.
Expressions such as "excuse me," "pardon me," and "so sorry" now so often lightly and unnecessarily used, are not in the Lakota language. If one chanced to injure or cause inconvenience to another wanunhecun, or "mistake," was spoken. This was sufficient to indicate that no discourtesy was intended and that what happened was accidental.
Our young people, raised under old rules of courtesy, never indulged in the present habit of talking incessantly and all at the same time. To do so would have been not only impolite, but foolish; for poise, so much admired as a social grace, could not be accompanied by restlessness. Pauses were acknowledged gracefully and did not cause lack of ease or embarrassment.
In talking to children, the old Lakota would place a hand on the ground and explain: "We sit in the lap of our Mother. From her we, and all other living things, come. We shall soon pass, but the place where we now rest will last forever." So we, too, learned to sit or lie on the ground and become conscious of life about us in its multitude of forms.
Sometimes we boys would sit motionless and watch the swallows, the tiny ants, or perhaps some small animal at its work and ponder its industry and ingenuity; or we lay on our backs and looked long at the sky, and when the stars came out made shapes from the various groups.
Everything was possessed of personality, only differing from us in form. Knowledge was inherent in all things. The world was a library and its books were the stones, leaves, grass, brooks, and the birds and animals that shared, alike with us, the storms and blessings of earth. We learned to do what only the student of nature learns, and that was to feel beauty. We never railed at the storms, the furious winds, and the biting frosts and snows. To do so intensified human futility, so whatever came we adjusted ourselves, by more effort and energy if necessary, but without complaint.
Even the lightning did us no harm, for whenever it came too close, mothers and grandmothers in every tipi put cedar leaves on the coals and their magic kept danger away. Bright days and dark days were both expressions of the Great Mystery, and the Indian reveled in being close to the Great Holiness.
Observation was certain to have its rewards. Interest, wonder, admiration grew, and the fact was appreciated that life was more than mere human manifestation; it was expressed in a multitude of forms.
This appreciation enriched Lakota existence. Life was vivid and pulsing; nothing was casual and commonplace. The Indian lived - lived in every sense of the word - from his first to his last breath.
Chief Luther Standing Bear - Oglala Sioux
Expressions such as "excuse me," "pardon me," and "so sorry" now so often lightly and unnecessarily used, are not in the Lakota language. If one chanced to injure or cause inconvenience to another wanunhecun, or "mistake," was spoken. This was sufficient to indicate that no discourtesy was intended and that what happened was accidental.
Our young people, raised under old rules of courtesy, never indulged in the present habit of talking incessantly and all at the same time. To do so would have been not only impolite, but foolish; for poise, so much admired as a social grace, could not be accompanied by restlessness. Pauses were acknowledged gracefully and did not cause lack of ease or embarrassment.
In talking to children, the old Lakota would place a hand on the ground and explain: "We sit in the lap of our Mother. From her we, and all other living things, come. We shall soon pass, but the place where we now rest will last forever." So we, too, learned to sit or lie on the ground and become conscious of life about us in its multitude of forms.
Sometimes we boys would sit motionless and watch the swallows, the tiny ants, or perhaps some small animal at its work and ponder its industry and ingenuity; or we lay on our backs and looked long at the sky, and when the stars came out made shapes from the various groups.
Everything was possessed of personality, only differing from us in form. Knowledge was inherent in all things. The world was a library and its books were the stones, leaves, grass, brooks, and the birds and animals that shared, alike with us, the storms and blessings of earth. We learned to do what only the student of nature learns, and that was to feel beauty. We never railed at the storms, the furious winds, and the biting frosts and snows. To do so intensified human futility, so whatever came we adjusted ourselves, by more effort and energy if necessary, but without complaint.
Even the lightning did us no harm, for whenever it came too close, mothers and grandmothers in every tipi put cedar leaves on the coals and their magic kept danger away. Bright days and dark days were both expressions of the Great Mystery, and the Indian reveled in being close to the Great Holiness.
Observation was certain to have its rewards. Interest, wonder, admiration grew, and the fact was appreciated that life was more than mere human manifestation; it was expressed in a multitude of forms.
This appreciation enriched Lakota existence. Life was vivid and pulsing; nothing was casual and commonplace. The Indian lived - lived in every sense of the word - from his first to his last breath.
Chief Luther Standing Bear - Oglala Sioux
2011/12/01
Kachiny
KACHINY – duchy przodków w kosmologii i praktykach religijnych Indian Pueblo, głównie Hopi, Zuni, Tewa Wsi, Acoma Pueblo i Laguna Pueblo.
pic (1) lalki przedstawiające Kachini
Subskrybuj:
Posty (Atom)